Od prawie pięciu lat kieruje Teatrem im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Teraz przed nim kolejne wyznawania – remont budynku przy ulicy Sienkiewicza i przeprowadzka do tymczasowej siedziby w Wojewódzkim Domu Kultury. Rozmawiamy z Michałem Kotańskim, dyrektorem kieleckiej sceny dramatycznej.
Maciej Wadowski: – Jakie emocje towarzyszą Panu Dyrektorowi przed remontem teatru?
Michał Kotański: – Cały ich wachlarz. Z jednej strony widzę w zespole niepokój związany z nadchodzącymi zmianami i niepewność, co mogą one oznaczać. Momentami ten niepokój i mnie się udziela, ale myślę, że przy skali działań, które nas czekają, jest to normalne. Z drugiej strony czuję ekscytację. Przed nami spore wyzwanie. Mamy nowe miejsce w WDK, które trzeba będzie zagospodarować tak, aby przyciągnąć widzów. Jednocześnie będziemy remontować naszą siedzibę przy ulicy Sienkiewicza. Czuję również ulgę, że udało się uporządkować sprawy własnościowe teatru, rozpisać konkurs na projekt remontu i przebudowy, znaleźć środki finansowe na realizację inwestycji i zapewnić nieprzerwane funkcjonowanie teatru na dość długi czas realizacji inwestycji. Mam takie poczucie, że coś wypuszczamy z ręki po to, aby pojawiły się nowe możliwości. Ta sytuacja skłania mnie też do zastanowienia nad tym, co się przez te kilka sezonów udało, co się nie udało i co jeszcze będzie można zrobić po powrocie na ulicę Sienkiewicza.
–Czy po remoncie uda się zachować dawny klimat starej siedziby?
– Dyskusje komisji konkursowej, która wybierała projekt przebudowy, były momentami dosyć burzliwe. Na konkurs napłynęły prace, które wywracały do góry nogami to, co mamy teraz, nie uwzględniały bowiem zabytkowego charakteru obecnego budynku. Był moment, kiedy wahaliśmy się i zastanawialiśmy poważnie nad tymi rewolucyjnymi pomysłami. Ostatecznie jednak stwierdziliśmy, że oprócz unowocześnienia, którego wymagają scena i zaplecze, musimy pamiętać, iż jest to zabytkowy budynek i w miarę możliwości należy zachować jego obecny charakter.
–Jakie wspomnienia z pięciu lat spędzonych w tym gmachu Pan zachowa?
– Trudno mi uwierzyć, że mija już pięć lat mojej obecności tutaj. Działo się tyle, iż mam wrażenie, że ten czas mi gdzieś uciekł. Odwrócę może to pytanie. Zaskakuje mnie, że przez te kilka lat odbyłem wiele rozmów z ludźmi, którzy niezmiennie podkreślali, jak wielkie znaczenie ma dla nich ten budynek. Z różnych powodów: jako dzieci przychodzili do teatru, jako nastolatki zwiedzali jego zakamarki, coś ważnego dla nich wydarzyło się właśnie tutaj. Z biegiem czasu zacząłem sobie zdawać sprawę, jak bardzo to miejsce jest wrośnięte w historię Kielc i jak dużą ma wartość dla kielczan.
–Remont stanowi pewną klamrę Pana dyrektorowania w Kielcach. Mówiąc językiem teatru, kończy się pierwszy akt.
– Na to wygląda. Jeżeli miałbym się pokusić o jakieś podsumowania, to mam wrażenie, że udało się mi zrealizować większość zapowiedzi z mojej koncepcji programowej z 2015 roku. W Kielcach pracowało wielu reżyserów, których chciałem tutaj zaprosić. Moim zdaniem utrzymujemy balans między repertuarem ambitnym i lżejszym. Udało się też rozpisać przetarg na remont teatru, choć naiwnie myślałem, że da się to zrobić w rok, najwyżej dwa. Teraz czekają nas trzy lata budowy. Zobaczymy, co będzie dalej.
–Umie Pan po tych pięciu latach scharakteryzować kielecką publiczność?
– Nie da się chyba tak jednoznacznie jej opisać. Próby zerojedynkowych, prostych ocen, wyrokowania, czego chce i czego nie chce kielecki widz, są – moim zdaniem – skazane na porażkę. Twierdzenie, że publiczność lubi wyłącznie komedie albo tylko ambitny repertuar, będzie fałszywe. Wiele zależy od tego, jakiego rodzaju rozmowę zaproponuje się widzowi i jakie są do niej warunki. Przestrzeń takiego spotkania kreuje teatr, artysta, widzowie, media, wydarzenia społeczne i polityczne wokół sceny. To wszystko tworzy klimat dla bardziej lub mniej wymagających rzeczy. Mam poczucie, że na większości spektakli widowni nie brakuje. Na jednych jest ona mniejsza, na innych większa, ale ogólnie ludzie są ciekawi wszystkiego, jeżeli się im nie przeszkadza, nie narzuca, co mają oglądać. Oczywiście na stricte komediowe sztuki będzie przychodzić więcej osób, ale byłbym ostrożny z wyciąganiem daleko idących wniosków. Teatr po prostu powinien być gotowy do poszukiwania wspólnego języka z widzem i sprawdzać, jakiego rodzaju rozmowa jest możliwa.
–Wsłuchać się w to, czego widzowie potrzebują?
– Tak, ale jednocześnie proponować coś, co wychodzi poza ich przyzwyczajenia i przyglądać się, czy zaproponowany przez artystów język szokuje, rozmawiać na ten temat. Szczerze mówiąc mam coraz silniejsze poczucie, że jeżeli teatr w Polscechce rozmawiać z widzami na poważne tematy, to musi również pamiętać o ich przyzwyczajeniach i nie obrażać się na nie.
–Czyli teatr musi być dla ludzi.
–Nie chcę też tego w ten sposób nazywać, bo to sformułowanie-wytrych. Może inaczej: mam wrażenie, że to, co się dzieje w części polskiego teatru, jest bardziej fantazją na temat własnej doskonałości niż dialogiem z rzeczywistością.
–Od kwietnia Ministerstwo Kultury współprowadzi kielecki teatr. Jak wygląda ta współpraca?
–Zależało nam na niej, zwłaszcza że za chwilę zaczynamy remont. Udało się porozumieć z Ministerstwem Kultury w tej sprawie. Otrzymamy 20 milionów złotych na renowację. Bez tego wsparcia nie byliśmy w miejscu, w którym jesteśmy, i nie moglibyśmy ogłosić przetargu. Poza tym przez kolejnych pięć lat w każdym sezonie otrzymamy dodatkowy milion złotych na działalność merytoryczną. Okazało się to niezwykle istotne w czasie pandemii. Te pieniądze pozwoliły nam funkcjonować bez większych przeszkód.
–Kiedy spotkamy się na pierwszej premierze w Wojewódzkim Domu Kultury?
– Jeżeli otrzymamy wszystkie pozwolenia, to w październiku. Wcześniej, we wrześniu, chcemy przez dwa weekendy zagrać na starej scenie WDK.
–Pojawiają się u Pana lub w zespole obawy o to, jak publiczność odbierze nową siedzibę teatru?
– Jest pewnego rodzaju niepewność, bo to nowe miejsce. Odwiedziliśmy je, żeby się trochę oswoić. Ale jeżeli będziemy przez kolejne miesiące konsekwentnie przypominać, że teraz teatr funkcjonuje właśnie tam, to sądzę, że widzowie do nas przyjdą.
–Czy nowa scena wpłynie w jakiś sposób na realizację przedstawień?
– Możliwości będą podobne do tych, które mieliśmy na Sienkiewicza. Scena jest podobnej wielkości, ale układ widowni inny – amfiteatralny, co akurat mnie się podoba. Myślę, że w ogóle powstało ciekawe miejsce i ciekawa scena.
–Planuje Pan zmiany w zespole aktorskim?
– Po spektaklu „Opowieści z Narnii. Lew, czarownica i stara szafa” przyjąłem do zespołu Mateusza Bernacika. Zastanawiałem się nad zmianami, ale w związku z pandemią wstrzymałem takie ruchy.
–Jakie sztuki obejrzymy w nowym sezonie?
–Planujemy osiem premier. Zapowiada się więc rekordowy sezon, ponieważ wystawimy też dwie sztuki odwołane z powodu pandemii: „Wiosenną bujność traw” Michała Siegoczyńskiego i „Och, te duchy!” w reżyserii Dana Jemmetta. Będą u nas też reżyserować:UnaThorleifsdottir, Wiktor Rubin, Jerzy Bończak.Jeden spektakl sam przygotowuję. Planujemy również współpracę z Nowym Teatrem w Warszawie oraz Art Station Foundation z Poznania w ramach programu choreograficznego „Poszerzanie pola”.
–Możemy zdradzić, o czym będą spektakle w nowym sezonie?
– „Sami porządni ludzie” w reżyserii Jerzego Bończaka to trochę nietypowa, zmuszająca do myślenia komedia. UnaThorleifsdottir, która zrobiła u nas „Prawie równo”, przygotuje „Dżumę” na podstawie Alberta Camusa. Odwołując się do nowego odczytania tego klasycznego już tekstu, zaproponujemy rozmowę na temat tego, co obecnie dzieje się wokół nas w kontekście koronawirusa i jego społecznych konsekwencji. Wiktor Rubin przygotuje spektakl o Baronie Münchausenie. Natomiast ja – „Lorettę” George’a Walkera. To komedia, której główna bohaterka, otoczona sfrustrowanymi mężczyznami, próbuje walczyć o swoją niezależność. Byłoby dobrze, gdyby odbył się Kielecki Międzynarodowy Festiwal Teatralny. Na razie jednak nie dostaliśmy połowy finansowania, o które wystąpiliśmy. Mimo to nie tracę nadziei, że uda się go zrobić. Zorganizujemy także dwa plebiscyty „O Dziką Różę”.
–Jakie ma Pan plany na kolejne lata kadencji?
– Zaplanowałem wstępnie trzy lata działalności w WDK. Chciałbym trochę wzmocnić część edukacyjną. Zatrudniamy też Tanję Miletic i w ten sposób poszerzamy współpracę międzynarodową. Na pewno dużą część mojej energii zabierze remont. Sądząc po ilości energii, jaka została włożona w doprowadzenie do rozpisania przetargu, i po niespodziankach, jakie nas spotykały niemal w każdym tygodniu, spodziewam się, że kolejne trzy lata będą bardzo intensywne. Skupię się też na tym, żeby utrzymać normalne funkcjonowanie teatru pomimo remontu, przenosin do nowej siedziby i ewentualnego nawrotu pandemii. To będzie mój podstawowy cel. Chcemy działać i nie dopuścić do paraliżu sceny.
–Mieszka Pan w Kielcach już prawie pięć lat. Znał Pan też wcześniej nasze miasto. Czy Michał Kotański czuje się już kielczaninem?
– Właściwie dopiero pandemia sprawiła, że zwolniłem trochę tempo, co pozwoliło mi na poznawanie miasta. Nagle zacząłem mieć wolne weekendy! Jednak całe moje życie związane z Kielcami to teatr, a to co wokół – jest dodatkiem. Na pewno coraz lepiej orientuję się w lokalnych zawiłościach. Do tej pory byłem trochę obok nich. Starania o remont sprawiły, że lepiej poznałem tutejsze układanki. W tym sensie zaczynam być kielczaninem.
– Ma pan jakieś ulubione miejsca w Kielcach poza teatrem?
– Ostatnio często jeżdżę nad Cedzynę. Tam odpoczywam. Poza tym zwiedziłem Chęciny, Kadzielnię, jaskinię Raj, Tokarnię, zamek Krzyżtopór w Ujeździe, Sandomierz, górę Miedziankę, Ostrowiecki Browar Kultury, Pacanów, centrum Leonarda da Vinci, Święty Krzyż, Łysicę, zalewy Umer, Borków, Chańcza, Wilków, dom Żeromskiego w Ciekotach, muzeum Orła Białego w Skarżysku Kamiennej, Szydłów, synagogę w Chmielniku. Ostatnio byłem też na budowie Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich w Michniowie. To wspaniałe miejsce ze względu na architekturę i zapowiadaną wystawę. Przy okazji powiem coś, co wydaje mi się istotne. Jeżeli pojeździ się trochę po Polsce, to widać, że powstaje wiele ciekawych miejsc, instytucji, dobrej architektury, na przykład sala Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, filharmonia w Szczecinie, jordanki toruńskie i wiele innych. Polska samorządowa zaczęła inwestować w wartościowe projekty pobudzające wyobraźnię, mające szansę zatrzymać odpływ ludzi do wielkich metropolii. Cieszy mnie to, że w województwie świętokrzyskim również zaczyna dziać się coś podobnego. Remont teatru czy budowa mauzoleum w Michniowie wpisują się w ten nurt. Być może rządzący zaczęli uświadamiać sobie, że będą zdobywać głosy wyborców, budując nie tylko kolejne drogi i chodniki.
–Wiele podróżuje Pan po Polsce i świecie. Proszę spróbować ocenić Kielce w jednym, dwóch zdaniach.
– Mogę opowiedzieć o mojej rozmowie z pewnym kieleckim lekarzem. Usłyszałem od niego, że po pracy w wielu innych dużych miastach, zdecydował się na powrót do Kielc, ponieważ to miasto odpowiada mu skalą i jakością życia. Mnie też. Co więcej, poznaję ostatnio ludzi, którzy przenoszą się do Kielc w poszukiwaniu spokoju i wygodnego bytowania. Zawodowo natomiast to miejsce daje mi teraz możliwość realizacji moich pomysłów. Poza tym remont teatru jest czymś, czego nie oczekiwałem w swoim życiu. Przynosi mi on, poza olbrzymią ilością nerwów, sporo satysfakcji. Mam nadzieję, że uda się tu zrealizować bardzo dobry projekt bez chodzenia na skróty.
–Wiem, że lubi Pan biegać. Ma Pan jakieś ulubione trasy w Kielcach?
– Szczerze mówiąc, ostatnio biegam tylko na siłowni i po urzędach, załatwiając finansowanie remontu.