Mijają dwa miesiące od kiedy estońska firma Bolt, weszła do Kielc. Sprawdziliśmy czy ten rodzaj przewozów sprawdza się wśród kielczan i czy kierowcy odpowiednika popularnego Ubera mają problemy z taksówkarzami oraz Inspektoratem Ruchu Drogowego.
W tym celu rozmawialiśmy z kilkoma kierowcami Bolta. Żaden z nich nie chciał publicznie podawać swojego imienia i nazwiska, ponieważ jak twierdzą wciąż trwa konflikt między nimi a taksówkarzami. Nie ma się co dziwić, bo „Bolty” są rozchwytywane przez mieszkańców Kielc i stanowią ogromną konkurencje dla tradycyjnego taxi.
Kiedy Bolt wchodził na początku maja do Kielc, jeździło czterech kierowców. Teraz usługi świadczy około 30 osób, które na zmianę pojawiają się na mapie w aplikacji. Nie ma zaskoczenia, że największy ruch jest w weekend. Często dochodzi do sytuacji, że wszystkie Bolty są wieczorami zajęte. Jeżdżenie jako kierowca odpowiednika Ubera to całkiem niezły biznes, z którego miesięcznie można wyciągnąć nawet koło 4 tysięcy na rękę.
TYSIĄCE
ZŁOTE
KIEROWCÓW
Ale są też ciemne strony tej pracy. Jedną z nich jest konflikt z taksówkarzami, którzy uważają, że Bolt to nieuczciwa konkurencja. Chodzi im m.in. o to, ze kierowcy aplikacji nie muszą mieć żadnych kursów, licencji oraz nie odprowadzają składek do ZUS.
– Z taksówkarzami mamy trzecią wojnę światową. Robią prowokację, zgłaszają nas do Inspektoratu Ruchu Drogowego. Zamawiają nas przez aplikację, na mapie widzą jakim samochodem jedziemy i jaką trasą. A potem dzwonią do Inspektoratu i kontrolerzy ustawiają się w miejscu, przez które przejeżdżamy. Czasem takie kontrole trwają po kilka godzin – mówi nam jeden z kierowców Bolta.
Są też bezpośrednie ataki wymierzone w „Bolty”.
– Znajomy mi opowiadał, że jeden z taksówkarzami zamówił go, po czym podszedł do jego samochodu, otworzył przednie drzwi i go opluł w twarz. Słyszałem, że też jednemu z naszych przebili opony w aucie – opowiada kierowca Bolta.
Zapytaliśmy także znajomych taksówkarzy czy słyszeli o tego typu sytuacjach, ale kategorycznie zaprzeczyli.
Nie zaprzecza z kolei Agata Wiśniowska, rzeczniczka Wojewódzkiego Inspektoratu Transportu Drogowego, że kontrole mają miejsce i są ich pierwsze skutki. – Do tej pory przeprowadziliśmy dziesięć kontroli razem z policją i innymi służbami. Były stwierdzone naruszenia i wszczęte postępowania administracyjne. Chodziło o brak orzeczeń lekarskich, brak wymaganej licencji oraz wykonywanie przejazdów okazjonalnych pojazdem niespełniających kryterium konstrukcyjnego – mówi rzeczniczka WITD.
Kary za te wykroczenia wahają się między 1 tys. zł. (brak orzeczenia lekarskiego) a 12 tys. zł. (brak licencji). Jednak kontrolerzy mogą wystawić karę maksymalną w wysokości 12 tys. zł. Takie decyzje były na razie dwie, ale można się od nich odwołać do Sądu Administracyjnego.
Czy rzeczywiście kierowcy „Bolta” łamią przepisy, tego właściwie nikt do końca nie wie. Dopiero ewentualny wyrok Sądu Administracyjnego pokaże czy kontrole Inspektoratu Ruchu Drogowego mają jakikolwiek sens.
Obecnie z aplikacji Bolt korzysta około 25 milionów użytkowników w 101 miastach na całym świecie.