Przeczytaj także
Kilka dni temu kielczanin Piotr Marczewski zapisał się w księdze rekordów Guinnessa w kategorii: Największa Amplituda Temperatur. Podczas „Rekordowego Sylwestra” w Międzyzdrojach w ciągu godziny przebywał w warunkach różniących się o 345 stopni Celsjusza. – Organizm człowieka z mocną głową jest w stanie przetrwać absolutnie wszystko – mówi rekordzista, który był gościem naszego portalu.
Piotr Marczewski przechodził w trzyminutowych cyklach z sauny do kriokomory. W tej pierwszej osiągnięto 180°C, w drugiej minus 165,5 °C. – Czy to jest bezpieczne? Dla 99,9 procent osób nie. Dla mnie pewnie też nie było, ale wiedziałem na co się piszę, i po co się na to zdecydowałem. Zaczęło się od pomysłu, później zebrania osób, które będą mi towarzyszyć. W ostatni weekend spełniłem swoje marzenie, a było nim dokonanie czegoś jako pierwszy człowiek na ziemi. Przygotowania trwały bardzo długo. Nie liczyłem na taki wynik, uważałem, że 300 stopni Celsjusza będzie rewelacyjne – wyjaśnia Piotr Marczewski.
Instruktor survivalu podejmował już wiele odważnych wyzwań w przeszłości. Jednym z nich była czterodniowa, samodzielna wędrówka przez Syberię bez zewnętrznych źródeł ogrzewania. W średniej temperaturze minus 67,5°C spędził cztery dni. Przygotowanie do bicia rekordu to kilka lat pracy nad przygotowaniem ciała. Jednak zachowanie organizmu w tak skrajnych warunkach nikomu wcześniej nie były znane.
– Na początku działa adrenalina. Nie pozwoliła na ucieczkę. Ona sprawia, że człowiek boi się mniej. Kiedyś jednak odpuszcza. Wielu opisuje mnie jako nadczłowieka, ale jestem zwykłym gościem. Towarzyszy mi strach, obawa, negatywne emocje związane ze stresem. Wiedziałem jednak, co chcę zrobić, co chcę osiągnąć, jaka jest moja motywacja. To nie oznacza, że odpuściły mi te wszystkie wcześniejsze emocje. Byłem świadomy, że coś może pójść nie tak. Miałem jednak ogromne wsparcie, poczynając od opieki medycznej, której ufam na sto procent i jestem w stanie poświęcić im swoje życie, bo wiem, że mnie uratują. Dwa, to mocne wsparcie ze strony mojej siostry. Ona zbiera cały mój stres. Dzięki temu mam energię i siłę. Przez chwilę jesteśmy w małej bańce. Ona jest jak katalizator. Zabiera ode mnie negatywne emocje i daje te pozytywne, dzięki temu łatwiej jest zrealizować takie wyzwanie – tłumaczył Piotr Marczewski.
Kielczanin miał większe doświadczenie z zimnem. W przeszłości poddawał się różnym eksperymentom. Podczas wyzwania przechodzenie z rozgrzanej sauny do kriokomory, gdzie w momencie wszystko zamarza.
– Z kriokomorą znam się za pan brat. Spędziłem w niej setki godzin. Znam każdą reakcję organizmu, ale tylko wtedy, kiedy było zimno. Myślałem, że wiem, co mnie tam czeka. Nie spodziewałem się pewnych reakcji. Początkowo myślałem, że dobije mnie sauna. To było jednak pół na pół. Na wyjście z piekarnika i przejście do kriokomory miałem tylko 30 sekund. Kolega Patryk wycierał mnie ręcznikiem z potu, aby to natychmiastowo nie zamarzło. Na wysokości kolan pewnie wpadała temperatura ok. minus 200 stopni. Organizm błyskawicznie czuje, że coś jest nie tak. Zaczęło się od łokci. Później ból na brzuchu. Organizm zaczął się bronić. Jeśli pojawiają się drżenia mięśniowe, to wiem, że zaczyna podnosić się temperatura i trwa walka. Mam olbrzymią wytrzymałość na ból i to właśnie on mnie uratował.
W saunie jedną z pierwszych reakcji była bardzo silna praca serca. Przez pierwsze dwa, trzy wejścia to się utrzymywało. Wiedziałem, że jeśli mi się nie uda tego uregulować, to będzie ciężko ustanowić rekord. Ból był niemiłosierny. Przy nim jednak odpuszcza stres. Trzeba poradzić sobie z głową, aby nie uciec i nie zrezygnować – wyjaśnia rekordzista.
180°C to temperatura idealna do pieczenia. To aż 100 stopni więcej od warunków normalnie panujących w saunie. Co człowiek czuje w takim piekle?
– Przede wszystkim bardzo ciężko o oddech. Wszystko parzy. Na całym ciele mamy rozlokowanych kilkaset tysięcy receptorów odpowiadających za informacje zimno-ciepło. Do tego są zakończenia nerwowe, które wpływają na odbiór. Wiedziałem, że takie przejście będzie przerąbane. Ucieszyłem się, że jest 180 stopni, ale mocno to odczułem. Do czego można to porównać? Każdy z nas miał gorączkę, momenty, kiedy boli nas skóra. Czasami wystarczy przejechać sobie po niej i odczuwa się ból, bo wszystkie nerwy są napięte. Przy tej temperaturze trzeba to przemnożyć razy sto. Boli każdy skrawek ciała. Nagle czymś dostajesz, i nie wiesz, co to jest. To nie kropla potu, ale żywica z każdego sęka tej rozgrzanej sauny. Nagle wydaje ci się, że jesteś w małym pomieszczeniu. Przestajesz dobrze widzieć. Później wiesz, że trzeba chronić oczy. One świetnie radzą sobie w minusowej temperaturze. Przy takim gorącu trzeba mieć je zamknięte –opisuje Piotr Marczewski.
44-latek odwiedził nasze studio niespełna tydzień po rekordzie. Jak sam przyznaje „straty” po wyzwaniu nie są aż tak duże.
– Mam trochę odmrożeń i oparzeń. Byłem na to gotowy. Nie wiedziałem, w których miejscach wystąpią najmocniej. Łydki i kolana to był pewnik. Troszkę „przeorany” został brzuch. W 180 stopniach wszystko z ciebie leci, spływa do slipek. Jest tylko 30 sekund na przejście, nie zdołasz ich zmienić. Wszystko zmienia się w lód, on ma duży współczynnik przewodzenia ciepła. Odmrożenia są bolesne. Spodziewałem się strat po wojnie. To przypomina mi przy każdym kroku, po co to zrobiłem – mówi gość naszego portalu.
Piotr Marczewski chce przekuć swoje dotychczasowe dokonania w coś większego i dzielić się doświadczeniami o pokonywaniu barier z osobami zmagającymi się z depresją.
– Najwyższą motywacją było to, aby nie zawieść siebie. Nie wstydzę się tego, że miałem problemy, które spowodowały, że miałem stany depresyjne. Stwierdziłem, że tak nie można dłużej być, postawiłem wszystko na jedną kartę. Chciałem dokonać coś, czego nie dokonał nigdy nikt na świecie. Czy pomogło? Jeszcze nie wiem. Na pewno jest super, bo udało się zrobić coś wyjątkowego. Zrobiłem to też dla mojej siostry, bo nikt tak we mnie nie wierzy, jak ona. Po zadaniu chciałem ją tylko przytulić, chciałem wyjść o swoich siłach – wyjaśnia.
– Od jakiegoś czasu w głowie zrodziło mi się, że chcę inspirować ludzi. Wzory są potrzebne. Osoby, które zmagają się z tak cholerą chorobą jak depresja też tego potrzebują. Społeczeństwo jest zestresowane, popada w uzależnienia, lęki, obawy. Ludzie muszą wiedzieć, że się da. To nie jest poświęcenie dla innych. Wiem, że na swoim przykładzie mogę pokazywać, że można przełamywać każdą barierę. Dla mnie to doświadczenie było piekielną walką. Dla niektórych może być nią wstanie z łóżka, umycie się i wyjście do sklepu. Każdy ma gdzieś indziej swój Everest. Ja jeszcze do niego nie dotarłem, może stanie się to za kilka miesięcy. To jednak walka głowy z ciałem. Ja miałem ją przez godzinę. Oczywiście, przygotowywałem się do tego bardzo długo. Mogłem wyjść i powiedzieć stop, co nie byłoby ujmą. Osoby chore nie mogą wyjść i nagle powiedzieć: nic mi nie jest. Oni muszą nieustannie walczyć. Umysł jest zdecydowanie mocniejszy od ciała. Nawet w tak skrajnych, nawet śmiertelnych warunkach może powiedzieć: nie, ja się dzisiaj nie poddam. Mam nadzieję, że z czasem uruchomimy jakiś cykl spotkań. Wiem po sobie, że przełamywanie własnych granic, wychodzenie ze strefy komfortu pomaga. Jeśli dzięki temu uda mi się zainspirować choć jedną osobę do jakichś zmian, to było warto – kwituje Piotr Marczewski.
Całą rozmowę z rekordzistą Guinnessa można posłuchać poniżej. Jest również do odsłuchania w serwisie streamingowym Spotify.