79 lat temu w Kielcach doszło do pogromu na żydowskich mieszkańcach [ARCHIWALNE ZDJĘCIA] - wKielcach.info - najważniejsze wiadomości z Kielc

79 lat temu w Kielcach doszło do pogromu na żydowskich mieszkańcach [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Przeczytaj także

zdjęcie: trumny z ciałami ofiar pogromu przy szpitalu. Fotografie Julii Pirotte, zbiory Żydowski Instytut Historyczny

4 lipca 1946 r. w Kielcach podżegany pogłoskami o mordzie rytualnym tłum, wraz z żołnierzami i milicjantami, dokonał pogromu na żydowskich mieszkańcach miasta. Zbrodnia, nazwana pogromem kieleckim, spowodowała żydowski exodus z Polski. Historycy nie są zgodni co do tła tego wydarzenia.

Wieczorem 1 lipca 1946 roku zaginął ośmioletni Henryk Błaszczyk. 3 lipca wrócił do domu, był u krewnych 20 km od Kielc. W domu skłamał jednak, że został uwięziony w piwnicy budynku przy ul. Planty 7, gdzie była siedziba miejscowego Komitetu Żydowskiego i schronienie dla Żydów przejeżdżających przez miasto.

Komendant Milicji Obywatelskiej wysłał na miejsce patrol, któremu towarzyszyli Henryk i jego ojciec. Na miejscu okazało się, że kamienica nie ma piwnicy. Informacja o zwabieniu chłopca do budynku dotarła już jednak do okolicznych mieszkańców i rano 4 lipca przed domem zaczął się zbierać tłum. Przebieg późniejszych zdarzeń nie został w pełni wyjaśniony.

Według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej 4 lipca 1946 r. śmierć w Kielcach poniosło 37 obywateli polskich narodowości żydowskiej i trzech Polaków, którzy próbowali stanąć po stronie zaatakowanych. Część zginęła od postrzałów. Dodatkowo 35 Żydów zostało rannych.

Mężczyźni ranni podczas pogromu kieleckiego na łóżkach w Szpitalu św. Aleksandra, zbiory Żydowski Instytut Historyczny

W tych ustaleniach nie uwzględniono śmierci mieszkanki Kielc pochodzenia żydowskiego Reginy Fisz i jej kilkutygodniowego dziecka, bo uznano, że ich zabójstwo zostało dokonane tego samego dnia na tle rabunkowym, bez związku z wydarzeniami przy ul. Planty.

Zdaniem historyków iskrą, która doprowadziła do pogromu było zachowanie milicjantów i wojskowych. Nie próbowali oni chronić atakowanych Żydów, ale przyłączyli się do cywilów. Wywlekali lokatorów kamienicy na ulicę i wydawali na łaskę tłumu. Kilka osób wyrzucili z okien mieszkania na drugim piętrze. Od strzału jednego z żołnierzy zginął przewodniczący Komitetu Żydowskiego w Kielcach.

Atmosferę w tłumie przed budynkiem przy ul. Planty miał pogorszyć konflikt między milicjantami a funkcjonariuszami WUBP, odebrany jako próba ochrony Żydów przez aparat bezpieczeństwa. Spowodowało to też pojawienie się w tłumie haseł antyrządowych i antykomunistycznych.

Pierwsze strzały w budynku żydowskim zostały przyjęte przez zgromadzonych na ulicy jako oddane przez mieszkańców tego domu do interweniujących żołnierzy i milicjantów. Pojawiła się informacja o postrzeleniu polskiego oficera. Żołnierze zaczęli bić Żydów, wypędzali ich na plac, gdzie z kolei bił ich agresywny tłum. Byli w nim żołnierze WP, KBW i milicjanci. W śledztwie nie udało się jednoznacznie ustalić, kto pierwszy strzelał.

Do pogromu przyłączyli się też wychodzący z pracy robotnicy huty Ludwików. Sytuację udało się opanować dopiero drugiemu przysłanemu na miejsce pogromu oddziałowi wojska.

Wiadomość o pogromie kieleckim błyskawicznie rozeszła się po kraju i odbiła się też głośnym echem za granicą. Z tego powodu władze, by zrzucić z siebie odpowiedzialność za tę sprawę, próbowały winę przypisać niepodległościowemu podziemiu.

Kobieta ranna podczas pogromu kieleckiego na łóżku w Szpitalu św. Aleksandra. Fotografia Julii Pirotte, zbiory Żydowski Instytut Historyczny

Aresztowanych zostało kilkadziesiąt osób, w tym milicjanci, żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa i przedstawiciele lokalnych władz. Pierwszy proces odbył się już 9 lipca, nazajutrz po pogrzebie ofiar pogromu. Oskarżonymi byli: gospodyni domowa, stolarz, brukarz, goniec, fryzjer, szewc, ślusarz, piekarz, woźny, b. zawodowy żołnierz i dwaj milicjanci. Jeden z oskarżonych był chory psychicznie. Z dwunastu osądzonych dziewięciu zostało skazanych na śmierć, a wyroki wykonano już 12 lipca.

W sumie w jedenastu procesach przed sądem stanęło 49 osób: 30 mundurowych i 19 cywilów. Zarzuty dotyczyły m.in. bicia, kradzieży mienia, rozpowszechniania wiadomości powodujących rozszerzenie się zajść, nawoływania do waśni narodowościowych.

W kolejnych procesach nikt nie został skazany na karę śmierci, a jedna osoba usłyszała wyrok dożywocia. Ogłaszano też kary kilkuletniego więzienia, także w zawieszeniu. Niektórych oskarżonych uniewinniono.

Sądzeni byli m.in. szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Kielcach, komendant wojewódzki MO i jego zastępca. Dwóch z nich uniewinniono, jeden usłyszał wyrok roku więzienia, ale po kilku miesiącach warunkowo wyszedł na wolność.

Tuż po wydarzeniach z 4 lipca biskup kielecki Czesław Kaczmarek powołał komisję do zbadania sprawy. Jej zdaniem pogrom nie miał podłoża etnicznego czy antysemickiego, ale polityczne. Duchowny uznawał, że była to prowokacja bezpieki zdominowanej przez funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego i miała służyć legitymizacji budowy ustroju komunistycznego w Polsce.

Kondukt pogrzebowy ofiar pogromu kieleckiego; Żołnierze wojska polskiego idący w kondukcie. Fotografie Julii Pirotte, zbiory ŻIH

Z kolei propaganda rządowa o wzniecenie pogromu oskarżała „andersowców”. Celem był przede wszystkim atak na polityków określanych jako reakcyjni, m.in. Stanisława Mikołajczyka.

Przez niemal cały okres PRL sprawa wydarzeń z lipca 1946 r. była przemilczana. W 1981 r. przypomniała o nich historyk prof. Krystyna Kersten na łamach „Tygodnika Solidarność”. Dopiero w roku 1990 na fasadzie kieleckiej kamienicy odsłonięto tablice pamiątkowe.

Postępowanie w sprawie zbrodni, prowadzone przez prokuratora Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie Krzysztofa Falkiewicza, zostało umorzone 21 października 2004 r., po trwającym 13 lat śledztwie. W postanowieniu zapisano, że „wydarzenia kieleckie z 4 lipca 1946 r. miały charakter spontaniczny i zaistniały wskutek nieszczęśliwego zbiegu kilku okoliczności natury historycznej i współczesnej”.

Według IPN znaczący wpływ na negatywny stosunek mieszkańców Kielc do Żydów miała mieć m.in. nadreprezentacja osób tej narodowości w organach władzy komunistycznej, zwłaszcza aparatu bezpieczeństwa, a także powszechna opinia o lepszej sytuacji materialnej Żydów.

Historyk dr Tomasz Domański z IPN wskazał kilka lat temu, że badacze, a także publicyści i opinia publiczna wydają się głęboko podzieleni w sprawie wybuchu i przebiegu tamtych wydarzeń.

„Dla jednych społeczne tło (antysemityzm, legendy o krwi) znakomicie wyjaśnia przemoc i agresję antyżydowską tego dnia w Kielcach. Inni widzą w wydarzeniach niedającą się wytłumaczyć logicznie opieszałość i marazm władz, które jeszcze kilka dni wcześniej (ale i później) mogły aresztować setki ludzi bez większego wysiłku” – zaznaczył.

Kondukt pogrzebowy ofiar pogromu kieleckiego; Żołnierze wojska polskiego idący w kondukcie. Fotografie Julii Pirotte, zbiory ŻIH

„Pytania o prowokowanie wydarzeń poprzez zaniechanie działań w takiej sytuacji są dość naturalne. Niemniej w świetle przedstawionych publikacji i badań wydaje się mało realne, aby udało się kiedyś odnaleźć dokumenty mogące jednoznacznie rozwiać wszelkie wątpliwości” – dodał historyk.

Jak dodał, „znaczenie pogromu wynikało nie tylko z zakresu i gwałtowności wypadków (czas trwania, liczba ofiar), ale także ze skali następstw dla społeczności żydowskiej w powojennej Polsce. Wywołana pogromem fala paniki ogarniająca Żydów doprowadziła do exodusu z Polski około 65 tys. przedstawicieli tej mniejszości narodowej. Dyskusja o pogromie przetoczyła się przez całą Polskę, a echa tragicznych wydarzeń dotarły do ówczesnej światowej prasy, od Australii po Stany Zjednoczone”.

Przeczytaj także