Przeczytaj także
Praca w Hucie Stalowa Wola, a także szereg służbowych wyjazdów. Wśród nich wyjazdy do Argentyny, Anglii, USA, Niemiec, czy też Iraku oraz Iranu. Oprócz tego wiele pasjonujących historii, w tym te dotyczące życia rodzinnego oraz…. regionu świętokrzyskiego! To wszystko i znacznie więcej można znaleźć w książce „Samo życie i już!”, czyli autobiografii Marka Pietrzykowskiego.
Licząca sobie 700 stron pozycja opowiada o bogatej w wydarzenia historii 69 – letniego Marka Pietrzykowskiego. – To jest książka o życiu. O życiu szybkim, z pasją i zainteresowaniami. Kiedyś wpadłem na pomysł, aby zwiedzić świat, korzystając z możliwości dawanych mi przez uprawiany zawód. Jestem dumny, że ten zamysł się udał – opowiada autor.
Przyznaje przy tym, że szansę na realizację marzeń otrzymał od Huty Stalowa Wola. To właśnie tam wybrał się pod koniec lat 70., by jako absolwent Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej szukać pracy.
– Zobaczyłem w różowym dodatku do „Polityki” artykuł o Stalowej Woli. Była tam mapa eksportu huty i właściwie dwa, trzy dni później pojechaliśmy z żoną do tego miasta rozmawiać o możliwości podjęcia pracy. Wtedy podpisaliśmy umowę w której do roku gwarantowano nam mieszkanie. Pierwszym atutem było więc to mieszkanie, a drugim możliwość poznania świata. To tkwiło we mnie od dziecka. Wszystko zdecydowało, że wybraliśmy Hutę Stalowa Wola (HSW). Gdybym miał możliwość ponownej decyzji, to zrobiłbym tak samo. Szczególnie, że huta była wtedy potężnym zakładem z niesamowitymi możliwościami. Mogłem się więc rozwijać i używać dwóch języków jakimi władałem, czyli rosyjskiego i angielskiego – opowiada Marek Pietrzykowski.
Podróże po świecie
W omawianym miejscu zatrudniony był przez 24 lata. Zawodowo odwiedził wiele miejsc na mapie świata. Wyróżnić można między innymi Anglię, Kazachstan, Stany Zjednoczone, czy też Argentynę.
– W książce jest duży rozdział poświęcony Irakowi, ponieważ razem z żoną i córkami byłem w Bagdadzie. Pracowałem na stanowisku szefa serwisu wojskowego HSW. Czego nikt z nas nie przypuszczał, 2 sierpnia 1990 roku wybuchła agresja na Kuwejt. Dlatego całe nasze plany zostały podporządkowane wydarzeniom wojennym. Miałem kontrakt na 17 miesięcy z możliwością przedłużenia. Natomiast w którymś momencie największą troską było to, aby ewakuować rodzinę. Posiadałem informację, których oczywiście nie przekazywałem dziewczynom, że możemy być użyci jako zakładnicy. Na szczęście udało się przetransportować żonę i córki ostatnim rządowym samolotem. Sam wróciłem trzy miesiące później, korzystając z Poloneza, który wcześniej palił się w Bagdadzie – opisuje Pietrzykowski.
Jest też miejsce dla regionu świętokrzyskiego
Co istotne, „Samo życie i już!” zawiera też fragmenty związane z naszym województwem i dotyczące terenów znajdujących się blisko Kielc. Skąd wzięły się one w książce? – Moja żona pochodzi z Pińczowa i w związku z tym znam to miasteczko od lat 70. Poza tym często bywamy także w Kielcach, bo mamy tam rodzinę. Żona pięć lat mieszkała w stolicy regionu u wujostwa i chodziła w tym mieście do technikum chemicznego – tłumaczy autor.
Dodaje jednocześnie, że wątki związane z regionem świętokrzyskim dotyczą ciepłych i osobistych wydarzeń – Wujowie zorganizowali nam wspaniałą oprawę do zaręczyn w Dębnie pod Kielcami. W takim gospodarstwie rolniczym, które zajmowało się wówczas hodowlą tulipanów. Hektary kwiatów po których chodziliśmy i układaliśmy plany na wspólne życie. Tego nie da się zapomnieć – przyznaje.
Książkę „Samo życie i już” można zamówić poprzez stronę internetową. Jak zaznacza Marek Pietrzykowski, zdecydował się on na samodzielne wydanie omawianego tytułu. Dużą rolę w całym procesie odegrał też między innymi Krzysztof Śmiałek, który odpowiadał za skład i łamanie książki. Nieoceniony wkład w powstanie autobiografii miała również Grażyna Pietrzykowska.
– Oprócz tego, że moja żona występuje na wielu kartach tej pozycji, to dodatkowo była osobą, która poświęciła książce niesamowicie sporo czasu. Chodzi nie tylko o korektę dotyczącą interpunkcji, bo również liczyłem się z jej zdaniem odnośnie określonych fragmentów. Jeżeli coś jej się wydawało niezrozumiałe, to wychodziłem z założenia, że jeżeli ktoś znający mnie od tylu lat czegoś nie rozumie, to znaczy, że po prostu ja to niewłaściwie opisałem. Warto też dodać, że żona dzielnie znosiła wszystkie moje wyprawy. Gdy wracałem z różnych stron świata, zawsze zastawałem zadbany dom – podsumowuje Marek Pietrzykowski.