Przeczytaj także
Dyskwalifikacja zawodnika? Owszem, zdarzało się, jak choćby wtedy, gdy rozjuszony sportowiec rzucił rękawicami w publiczność. Nie tylko musiał zejść z ringu, ale czekała go roczna przerwa w zawodach. – Na ringu nie ma czasu na wątpliwości, trzeba być sprawiedliwym, ale twardym – mówi Marek Podsiadło, jedyny arbiter sportowy z naszego regionu, który sędziował podczas igrzysk olimpijskich.
Rację miał jeden z bohaterów serialu „Ojciec Mateusz”, gdy stwierdził, że w boksie nie chodzi o to, żeby walić, tylko żeby wygrać. To subtelna, acz zasadnicza różnica między zwyczajną bijatyką a prawdziwym sportem. Celny cios – to sprawa zawodników, ich talentu, sprawności i przygotowania. Reszta należy do sędziów, którzy muszą w odpowiedni sposób reagować na wydarzenia na ringu. A tu wszystko dzieje się bardzo szybko i równie szybko trzeba podejmować właściwe decyzje.
Arbiter jak psycholog
Marek Podsiadło – kielczanin, od kilu lat mieszkający w Kostomłotach Pierwszych – o pracy sędziego bokserskiego, której poświęcił kawał swojego życia, mówi, że najważniejsza jest w niej uczciwość, fachowość i unikanie rutyny. Arbiter musi też być psychologiem, który na tyle potrafi wyczuć naturę zawodnika, by wiedzieć, czego może się po nim spodziewać. Boks jest przecież sportem walki. Wśród zawodników są i tacy, którzy tylko czekają na możliwość nieczystego zagrania, uderzenia poniżej pasa lub otwartą rękawicą. Trzeba więc przejrzeć zawodnika, ale też mieć oczy dookoła głowy i nie zignorować żadnego naruszenia reguł.
Przez wiele lat Marek Podsiadło sędziował bokserskie pojedynki, i to na najwyższym szczeblu – podczas mistrzostw Europy czy świata. Stawał na ringu w Turcji, Wielkiej Brytanii, Bułgarii, Stanach Zjednoczonych, Indiach, Niemczech, Tajwanie, Korei Południowej, Australii, Rosji… Śmieje się, że zjeździł cały świat kilka razy, poznał największe bokserskie sławy, obracał się w męskim świecie rządzonym twardymi regułami. Na swoim koncie ma również udział w wydarzeniu sportowym, o którym śni każdy sędzia – XXIX Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Arbitrami na takich zawodach zostają najlepsi z najlepszych, czyli ci, którzy są odpowiednio przygotowani, bezbłędnie sędziowali w najważniejszych światowych zawodach oraz mogą pochwalić się licencją najwyższej kategorii.
– Pekin to było ukoronowanie mojej sędziowskiej kariery, coś o czym marzyłem przez całe życie i do czego dążyłem – mówi Marek Podsiadło. – To był wielki zaszczyt, ale i odpowiedzialność, bowiem gra toczyła się o olimpijskie medale.
Zdjął rękawice, założył muszkę
Nie został pięściarzem, choć jako nastolatek przez dwa lata trenował w „Błękitnych” boks w wadze półśredniej. Nie dał jednak rady pogodzić tej wymagającej dyscypliny z innymi aktywnościami, więc zawiesił rękawice na kołku i skupił się na grze w piłkę nożną w kieleckim klubie „Iskra”.
– Miałem na swoim koncie kilkanaście walk bokserskich i trochę mi było żal, że ostatecznie zrezygnowałem z tego sportu – wspomina pan Marek. Dlatego być może zdecydował się na pracę sędziego pięściarskiego. Najpierw były kursy, potem mozolne wspinanie się po drabinie sędziowskiej. Jako arbiter zadebiutował na początku lat 70. podczas turnieju o puchar Polski GKKFiT w Radomiu, na europejskie ringi trafił w 1985 roku, gdy został sędzią klasy międzynarodowej EABA, czyli Europejskiej Federacji Boksu Amatorskiego. Dwa lata później został arbitrem klasy międzynarodowej AIBA, co otworzyło mu drzwi do sędziowania prestiżowych zawodów rangi światowej. W charakterystycznym białym uniformie i czarnej muszce wchodził na ringi na całej kuli ziemskiej, rozstrzygając pojedynki największych sław boksu.
– Do pewnego czasu liczyłem wszystkie mecze, które sędziowałem, ale w końcu zaprzestałem tej buchalterii – uśmiecha się pan Marek. – Szacuję, że sędziowałem około pięć tysięcy walk bokserskich w ringu i dwa razy tyle jako sędzia punktowy.
Przez długie lata Marek Podsiadło był również współorganizatorem bokserskich wydarzeń sportowych i kursów sędziowskich. Co ciekawe, jest zdecydowanym przeciwnikiem boksu kobiecego, ale to właśnie on jako pierwszy zorganizował kurs dla przedstawicielek płci pięknej. Pełnił także m.in. funkcję prezesa Świętokrzyskiego Związku Bokserskiego i wiceprezesa Polskiego Związku Bokserskiego. – W 2003 roku otrzymałem tytuł najlepszego sędziego bokserskiego w Polsce, a pięć lat później powołano mnie na członka Komisji Sędziowskiej przy Polskim Komitecie Olimpijskim – dodaje z dumą Marek Podsiadło.
Od początku kariery pięściarskiego arbitra jego największym marzeniem było sędziowanie walk bokserskich rozgrywanych podczas igrzysk olimpijskich. – Walczyłem o to z całych sił. Podczas mistrzostw świata w Chicago jako sedzia zyskałem najwyższe noty i to otworzyło mi drogę na olimpiadę w Pekinie w 2008 roku – wspomina.
Nie dać się zbić!
Znalazł się w gronie 36 sędziów bokserskich z całego świata, zaproszonych do Pekinu. Ta największa w jego życiu przygoda trwała przez prawie cały sierpień. Mecze w jedenastu kategoriach wagowych rozgrywały się na Arenie Robotniczej. Im bliżej było do walk finałowych, tym napięcie bardziej rosło, także wśród arbitrów. Wiadomo było, że do sędziowania meczów finałowych zostaną wybrani najlepsi. Wśród nich znalazł się Marek Podsiadło, który miał zaszczyt sędziowania dwóch walk o olimpijskie złoto.
– To było ukoronowanie mojej pracy sędziowskiej – podsumowuje i nie ma wątpliwości, że do takich zaszczytów dochodzi się latami ciężkiej pracy. Pytany o najważniejsze przymioty sędziego bokserskiego bez zastanowienia wylicza: uczciwość, fachowość i unikanie rutyny. Potrzeba także sprawności fizycznej, bo arbiter jest na ringu niczym trzeci zawodnik, który musi w skupieniu podążać za każdym ciosem. Jego obowiązkiem jest punktować każde celne uderzenie i wychwycić nieczyste zagrania. A tych jest cała masa: od przysłowiowego już ciosu poniżej pasa po kuksańce w tył głowy czy uderzanie łokciem. Zdarzają się też i tacy, którzy w przypływie furii pozwalają sobie na kopanie, plucie, uderzenia otwartą rękawicą czy bicie leżącego przeciwnika. W takich sytuacjach sędzia musi być bezkompromisowy. – Jeden z zawodników tak się zdenerwował na ringu, że cisnął rękawicami w publiczność. Dostał ode mnie roczną dyskwalifikację – wspomina Marek Podsiadło.
Przyznaje, że również publiczność potrafi w niewybredny sposób wyrażać swoje niezadowolenie z decyzji sędziów. – Arbiter nie może być tchórzem o zajęczym sercu – mówi zdecydowanym tonem i z uśmiechem wspomina historię, gdy już po meczu, który sędziował w Gdańsku, nakrzyczała na niego żona pokonanego pięściarza… Musiał zachować kamienną twarz. – Miałem zwyczaj, że po każdej walce analizowałem jej przebieg, zastanawiając się, czy nie popełniłem błędu. Być może dzięki temu krytycznemu podejściu ustrzegłem się poważniejszych pomyłek – dodaje.
Po olimpiadzie w Pekinie Marek Podsiadło zakończył karierę sędziowską. Wyprowadził się z rodzinnych Kielc i osiadł w Kostomłotach Pierwszych. Jego dom pełen jest pamiątek, które przypominają nie tylko o sędziowskiej karierze, ale i o tych wszystkich miejscach na kuli ziemskiej, w których przyszło mu podnosić w górę rękę jednego z zawodników.
– Samodyscyplina, odwaga i sprawność – mówi pytany o to, co daje boks. – W tym sporcie chodzi nie tylko to, aby się bić, ale też, by nie dać się zbić. Dlatego tak ważne jest myślenie i przewidywanie posunięć przeciwnika. Każdy chłopak powinien spróbować sił w pięściarstwie, niekoniecznie po to, by być mistrzem, lecz po to, by wyrobić kondycję i kształtować charakter.
Coś w tym chyba jest, bo jak powiedział Frank Bruno, mistrz wagi ciężkiej, boks jest najtwardszym, ale i najsamotniejszym sportem na świecie.
Agata Niebudek-Śmiech