Jak poinformowaliśmy we wtorek rano, ostatnio w szatni Korony Kielce doszło do rzeczy niecodziennej, wykraczającej poza normę. W przerwie pucharowego meczu z Widzewem Łódź wszedł do niej prezes Artur Jankowski, który zrugał zawodników. O to wydarzenie zapytaliśmy jego, ale również prezydent Agatę Wojdę. – Uważam, że to było niepotrzebne z mojej strony – przyznał sternik „żółto-czerwonych”.
Jak ustaliliśmy Artur Jankowski wszedł do szatni zespołu w przerwie meczu z Widzewem. Korona wygrała go 1:0 i awansowała do ćwierćfinału Pucharu Polski. Prezes zarzucił zawodnikom słabą grę, używając przy tym niecenzuralnych słów. Na to wszystko szybko zareagowali bardziej doświadczeni zawodnicy, a Jacek Zieliński zamiast przekazywać wskazówki przed drugą połową, musiał zarządzić kryzysem.
We wtorek o to wydarzenie zapytaliśmy samego zainteresowanego, który nie wypierał się, że miało ono miejsce. – Analiza jest jasna. Uważam, że to było niepotrzebne z mojej strony. W pańskim artykule jest trochę nieścisłości: takie słowa nie padały (padły jednak słowa zbliżone – przyp. red.). Przeprosiłem zespół. Spotkaliśmy się na drugi dzień. Było dużo emocji, ale nie chcę podawać szczegółów. To, co w szatni, zostaje w szatni. Było to pochopne. Mam nadzieję, że takie rzeczy już się nie wydarzą. Biorę to na klatę. Też jestem odpowiedzialny za to, żeby zespół utrzymał się w lidze. Nawet jeśli pewne kroki muszą być drastyczne. Efekty zobaczymy na końcu – wyjaśniał Artur Jankowski.
O zdanie na ten temat zapytaliśmy również prezydent Agatę Wojdę. – Podobno tak jest, powinien być taki standard, że to co stało się w szatni, powinno zostać w szatni. Dlatego to jest jeszcze jeden temat, jak to wyciekło. Cieszę się, że prezes ma emocje i nie zostaje obojętny. Wiemy, że w szatni nie ma języka poezji. Uznaje jednak, że dostęp do zawodników powinien mieć tylko trener, który odpowiada za strategię – powiedziała pani prezydent.
fot. Paweł Jańczyk