Za SMS ZPRP I Kielce pierwsze miesiące w Lidze Centralnej. Młodzi szczypiorniści z rocznika 2005 spisują się bardzo dobrze. Wygrali siedem spotkań i zajmują siódme miejsce. Zdecydowanie bliżej im do podium niż zespołów walczących o utrzymanie. O rozwoju drużyny porozmawialiśmy z dyrektorem szkoły, ale równocześnie trenerem najstarszej klasy Radosławem Wasiakiem.
– Panie dyrektorze, pierwsza runda, choć jeszcze bez jednego spotkania, pokazuje, że pomysł z SMS-em w Lidze Centralnej był strzałem w dziesiątkę.
– Od początku naszym zamysłem było, aby drużyny SMS-u grały w mocniejszych ligach. Potencjał chłopców z tego rocznika widzieliśmy dużo wcześniej. To, że jesteśmy w Lidze Centralnej, to zasługa Sławka Szmala. To myślenie długofalowe. Jeśli chcemy osiągać coś na arenie międzynarodowej, to chłopcy muszą rywalizować z lepszymi na co dzień. W swoich kategoriach wiekowych są zdecydowanie lepsi. To nie podnosi poziomu sportowego. To jest możliwe tylko w zmaganiach z silniejszymi. Nasz najmłodszy rocznik, który jest juniorem młodszym gra w juniorze, druga klasa w II lidze, trzecia w I lidze. To cały czas podnoszenie umiejętności. Kiedy później przyjdzie im rywalizować z rówieśnikami, to jest krok do osiągnięcia jakiegoś sukcesu.
– Pomysł z występami młodych szczypiornistów w Lidze Centralnej spotkał się z różnym odbiorem, ale jak pamiętam, pan i Sławek Szmal od początku mówiliście, że to będzie tylko z korzyścią dla całej dyscypliny.
– Na początku wielu traktowało nas z przymrużeniem oka, było wielu przeciwników, żebyśmy nie występowali w tej lidze. Były głosy o zaniżeniu poziomu, bo dysproporcje sportowe będą bardzo duże. Zadajemy temu kłam. Musieliśmy przyjąć styl, który niweluje pewne różnice z tymi bardziej doświadczonymi zespołami, które dysponują lepszym rozwojem fizycznym. Nasza taktyka daje efekty. Do tego mamy bardzo mocny potencjał ludzki. Niemal połowa naszego składu jest w zainteresowaniu trenera kadry młodzieżowej, a to przecież nie jest nie jest rocznik wiodący. Tymi są te parzyste. Chłopcy nabierają doświadczenia. Mam nadzieję, że kilku z nich za kilka lat zagra w pierwszej reprezentacji i wrócimy z nimi do czołowej dziesiątki Europy.
– SMS stara się grać szybko, narzucać dużą intensywność. Stawia się najlepszym, potrafił wygrać z drużynami, które, jeśli nie teraz, to w najbliższej przyszłości będą chciały bić się o Superligę. Gdzie dostrzega pan największe różnice między młodym zespołem a tymi z czołówki?
– Jak już mówiłem, ta pierwsza to rozwój fizyczny. Nie oszukamy faktu, że 30-latek jest silniejszy od nastolatka. Druga i ostatnia to doświadczenie. Graliśmy spotkanie z liderem z Wrocławia. Prowadziliśmy przez większość meczu. Finalnie, ich ogranie wzięło górę. Kiedy złapaliśmy zadyszkę, to oni wykorzystali to bezwzględnie. Chłopcy uczą się tego, że muszą być skoncentrowani do samego końca.
– SMS jest znany rywalom, nikt już nie zlekceważy tego zespołu. Jakie są plany na drugą część sezonu?
– Nasz plan się nie zmienia. Ta grupa jest bardzo świadoma tego, co robi. Staramy się im uświadamiać, że nie możemy patrzeć na zdobycze punktowe i tabelę. Liczy się każdy kolejny mecz. Śmieję się, że jesteśmy jak Adam Małysz, dla którego liczył się każdy następny skok. Chłopaki wiedzą, że każde spotkanie może przybliżyć ich do podpisania kontraktu z zespołem z Superligi czy Ligi Centralnej.
– Mówimy o roczniku z dużym potencjałem. Kolejne mogą mieć go mniej, co jest naturalne. Czy wówczas Liga Centralna też będzie służyła młodym zawodnikom?
– Na ten moment nie ma gotowej odpowiedzi. Przecież chłopcy z mniejszym potencjałem też zdecydowanie mogą podnieść swoje umiejętności rywalizując z mocniejszymi. To zawsze przełoży się na ich wyniki na arenie międzynarodowej z rówieśnikami. Obecny rocznik zdaje egzamin. Poznaliśmy tę ligę. Jako trener mogę powiedzieć, że możemy walczyć z każdym zespołem. Nigdy nie wróciliśmy z bagażem bramek. Siedem zwycięstw to niezły wynik, a myślę, że śmiało mogliśmy wyszarpać jeszcze dwie, trzy wygrane.
– Po takich spotkaniach chłopcy rosą z każdym tygodniem?
– Po pierwsze, widzimy, jak rozwijają się z każdym kolejnym rokiem nauki. Dla nich każde spotkanie to ogrom doświadczenia. To ma zaprocentować nie za tydzień czy miesiąc, tylko wtedy, kiedy będą grać w piłce seniorskiej. Celem naszej pracy jest dobro piłki ręcznej w kraju. Chcemy wrócić do europejskiej czołówki. Małymi kroczkami musimy dojść do tej najlepszej dziesiątki i ustabilizować się w niej na dłużej. Do SMS-ów trafia najzdolniejsza młodzież. Kluby wykonują ciężką pracę, ale trudno w nich zgromadzić grupę ludzi, którzy są na bardzo wysokim poziomie. To zwykle są jedna, dwie, może trzy osoby. Często motywacja jest taka: „jestem najlepszy, to mi wystarczy”. Tutaj najlepszych jest osiemnastu. To wymaga olbrzymiego wkładu na każdych zajęciach.
– Liga Centralna to też podróże po całej Polsce, wiele dwudniowych wyjazdów, co pewnie stanowi jeszcze większe wyzwanie, bo pewnie czasu na naukę jest jeszcze mniej.
– To duże wyzwanie dla chłopców. Obciążenia fizyczne są spore, ale takie połączenie jest możliwe tylko w Szkołach Mistrzostwa Sportowego, gdzie rozkład dnia pozwala na połączenie nauki z treningami. Chłopcy muszą zdać maturę, bo nie wszyscy będą zarabiali na życie przez handball. Sport też kiedyś się kończy, więc później też będą musieli mieć jakieś możliwości.
– Jak wygląda ocena młodszych roczników?
– Klasa niżej, będąca w pierwszej lidze, ma bardzo ciężko. Kilku chłopaków było chorych lub kontuzjowanych. Trener Jurasik musiał posiłkować się młodszymi zawodnikami. Ich potencjał jest większy od zajmowanego miejsca w tabeli (10. lokata – przyp. red.). Zespół drugoligowy plasuje się na trzeciej pozycji, co odzwierciedla ich potencjał. Pierwszej klasy nie oceniamy pod względem wynikowym, bo są w szkole dopiero pół roku. Dla nich to wywrócenie życia o 180 stopni.
– Po tych kilku latach zaskakuje jeszcze pana coś w prowadzeniu SMS-u?
– Każdy dzień może przynieść coś nowego. Mamy pod opieką 72 chłopców. Ktoś się rozchoruje, ktoś ma problemy w nauce. W jakiś sposób musimy zastępować im rodziców. Chłopcy są z całej Polski. Po treningu nie wracają do domu. Szybko muszą odciąć pępowinę i odnaleźć się w innej rzeczywistości. To wymaga ogromnej samodyscypliny. Muszą być przygotowani do lekcji. Wychowawcy w internacie mogą zwracać im uwagę na pewne rzeczy, ale nikt ich do niczego nie przymusi. Sami muszą zrobić pranie, prasowanie. W domu rodzinnym jest inaczej. To jednak kształtuje ich charakter. Do nas przychodzą ci najbardziej zdeterminowani na osiągnięcie sukcesu w sporcie.
– Na koniec, jeszcze raz. To jedyna droga do tego, aby po kilku słabszych latach, w niedalekiej przeszłości Polska wróciła do światowej czołówki?
– Siłą rzeczy liczba jednostek treningowych przez cztery lata musi dać poprawę. Do tego dochodzi jakość. Tutaj mamy najlepszych chłopaków. Oni trenują zawsze na 120 procent. To powinno się w dłuższej perspektywie sprawdzić. Mój były prezes Bertus Servaas mówił jedno: potrzeba cierpliwość. Nie da się niczego zrobić od razu. W klubach nie ma pokoleniowości. One mogą kontraktować kogo chcą, z każdego kraju. W reprezentacjach jest inaczej. Każda kadra ma słabsze i lepsze okresy. Należ dążyć do tego, aby ta sinusoida była jak najbardziej spłaszczona. Za moich czasów Rosja (wcześniejszy Związek Radziecki) biła się ze Szwecją. Tych pierwszych nie ma, drudzy musieli poczekać kilka lat na kolejne sukcesy. Aby do tego dojść, musi być większa liczba osób uprawiających piłkę ręczną. W naszym kraju jest zarejestrowanych ok. 25 tysięcy zawodników. We Francji pół miliona. Efekt skali pokazuje, z której grupy łatwiej wyłowić te największe talenty. Problem jest jednak złożony. Na pewno więcej dyscyplin zespołowych powinno być na lekcjach wuefu. Musimy znaleźć taką ofertę, która jest atrakcyjniejsza od wirtualnego świata. On jest wszędzie, a młodzież oddaje się bez reszty. To jednak temat na inną rozmowę.
– Dziękuję za poświęcony czas.