
Miłosz Trojak w ciągu trzech lat rozegrał ponad 100 meczów w Koronie Kielce. Po wypełnieniu kontraktu zdecydował się na daleki wyjazd do Korei Południowej. Został zawodnikiem jednego z najlepszych azjatyckich klubów – Ulsan Hyundai FC. Z byłym kapitanem „żółto-czerwonych” porozmawialiśmy o jego pierwszych wrażenia z nowego miejsca, a także o występie w Klubowych Mistrzostwach Świata. Zapraszamy do lektury.
Damian Wysocki: – Nie ukrywałeś, że dla ciebie wyjazd do Korei, to „kontrakt życia”, propozycja, której się nie odrzuca. Jakie masz wrażenia po półtora miesiąca w nowym miejscu?
Miłosz Trojak: – TOP. To inny świat. Tutaj życie płynie zdecydowanie wolniej niż w Polsce. Miejscowi bardzo mocno celebrują to, co robią. Często spotykają się ze sobą, spędzając np. kilka godzin przy posiłkach. Zostałem bardzo dobrze przyjęty. Od razu po przylocie do Seulu zostałem odebrany przez koreańskiego agenta. W Ulsan miałem gotowy apartament, nie musiałem spać w hotelu. Mieszkam na 17 piętrze. Mam niesamowity widok. Z lewej i prawej strony morze, a pośrodku mam jedną z atrakcji miasta, taką turystyczną górkę. Otrzymałem niesamowity szacunek. Mam już koreańską kartę SIM, konto bankowe, a do tego wszystkie rzeczy konieczne do zamawiania przez internet. Tutaj większość transakcji opiera się właśnie na takich dostawach. Jeśli o 18 zamówię np. łóżeczko dla dziecka, to następnego dnia o 8 będę je miał pod swoimi drzwiami.
– Jak wyglądało zderzenie z nową kulturą? Co cię najmocniej zaskoczyło?
– Na pewno muszę nauczyć się wielu rzeczy. Koreańczycy są bardzo wyczuleni na wiele aspektów. Nigdy nie będę mówił perfekcyjnie w ich języku. Mam do opanowania kilka zwrotów, aby sprawnie komunikować się z drużyną na boisku. Podobnie, jak przy wejściu do klubu, żebym umiał powiedzieć: „dzień dobry”, „do widzenia”, zapytać się o samopoczucie. Mocno szlifuje też angielski. On u mnie nie jest na takim poziomie, na jakim bym chciał. Dogaduje się z kolegami z drużyny i sztabem, ale chciałbym, aby było jeszcze lepsze, dlatego mam lekcję trzy razy w tygodniu. Gdybym został w Polsce, to nie robiłbym tego. Jest tutaj sporo nowości.
Największym problemem jest adaptacja do pogody. Każdego dnia jest ok. 35 stopni Celsjusza. Najgorsza jest jednak bardzo wysoka, blisko 80-procentowa wilgotność powietrza. Grałem tutaj jeden pucharowy mecz, który przegraliśmy 0:1 (z Gwangju FC – przyp. red.). To była 19. Po 30 sekundach rozgrzewki człowiek był cały mokry. Po jednym, dwóch sprintach ciężko jest złapać oddech, czujesz się jak w saunie. Jeśli chodzi o poziom sportowy, to intensywność jest bardzo duża. Może słabiej jest pod względem taktycznym. Umiejętności piłkarskie poszczególnych zawodników stoją na wyższym poziomie. Tutaj nikomu piłka nie przeszkadza. Moje mocne pasy po ziemi nie są dla nikogo problemem. Na pewno muszę przyzwyczaić się do warunków atmosferycznych.
– Jak wyglądało twoje wejście do szatni? Błyskawicznie wywalczyłeś miejsce w wyjściowym składzie. Wiemy, jak sprawy mają się z limitami obcokrajowców w ligach azjatyckich. Byłeś pierwszym wyborem przy sprowadzaniu cię do klubu?
– Nie wiem, czy byłem pierwszym wyborem. Wiem, że był przymierzany tutaj zawodnik z ligi serbskiej. Chyba w pewnym momencie to oby był bliżej. Skaut Ulsan kilka razy przyleciał na moje mecze. Podczas nich przekonałem ich do swojej osoby. Na żywo widział mnie też dyrektor sportowy. Żałuję, że nie byłem w stu procentach przygotowany na Klubowe Mistrzostwa Świata. Przed nimi miałem sześć, może siedem treningów z drużyną. Miałem chyba 10 dni wolnego, skupiałem się na regeneracji. Gdybym mógł coś zmienić, to raczej dalej byłbym w mocniejszym reżimie treningowym, aby lepiej czuć boisko. Zmęczenie narastało, co było widoczne w trzecim spotkaniu. Nie pomagała pogoda. W ostatnim meczu z Borussią, jeden z ich trenerów chodził z termometrem i w pewnym momencie były 44 stopnie. Polecę klasykiem: to nie jest pogoda do gry w piłkę. Po rywalach też było widać, że źle czują się na boisku, bo brakowało dynamiki, przyspieszania tempa.
– Udział w klubowym mundialu to było zapewne spełnienie marzeń. Zagrałeś przeciwko jednej z najlepszych drużyn Brazylii – Fluminense, która dotarła do półfinału, a także z Borussią Dortmund. Jak to było stać naprzeciwko takich graczy jak Tiago Silva, Serhou Guirassy, Karim Adeyemi, czy Jobe Bellingham?
– To dalej do mnie nie dochodzi, w jakim turnieju mogłem wziąć udział. Może po kilku miesiącach będzie inaczej. Cieszę się, że mogłem się tam zaprezentować. Uważam, że nie odstawałem. Dałem z siebie maksa. Tam wszystko było dla mnie nowością. Nawet sama ceremonia rozpoczęcia, gdzie każdy zawodnik wbiegał na boisko pojedynczo. Przy prezentacji z Fluminense miałem naprzeciwko siebie Tiago Silvę. Dla mnie zawsze był to wzór stopera do naśladowania. Przed meczem z Borussią, przez głowę przez chwilę przeszło mi, ile ci zawodnicy razem kosztują. W wieku 31 lat spełniłem swoje marzenie. Pod względem piłkarskim, na takim etapie, nie mogło przytrafić mi się chyba nic lepszego. Do tego doszedłem przez ciężką pracę, którą wykonałem przez trzy lata w Kielcach. Oddałem się całkowicie piłce. Robię to dla swojej rodziny, której chce zapewnić jak najlepsze życie po zakończeniu kariery. W ekstraklasie na dobre zacząłem grać w wieku 28 lat. Wiedziałem, że nie mam za dużo czasu, aby zapewnić im byt. Cieszę się, że teraz spełniłem marzenie o wyjeździe zagranicznym. Po tym kontrakcie jeszcze nie będę ustatkowany życiowo, ale na pewno będę blisko zapewnienia sobie spokojnej przyszłości. Teraz zaczynamy budować dom pod Opolem. Myślę, że dokończymy go do końca przyszłego roku. Moja żona lubi mieć swoje miejsce na ziemi. Teraz jest możliwe, aby spełnić to w bardzo szybkim czasie.
– Rodzinie zafundowałeś bardzo daleką podróż i blisko dwa lata w nowym miejscu. Czekasz z utęsknieniem, kiedy do ciebie dołączą?
– Mam nadzieje, że za kilka dni będą już ze mną. To nasza pierwsza tak długa rozłąka, blisko dwumiesięczna. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Bardzo tęsknię za moim małym brzdącem. Widzimy się tylko na kamerce. Chciałbym się z nim już pobawić. Wiemy, na co się piszemy. Robimy to dla naszej przyszłości. Przy żonie i dziecku, na pewno adaptacja będzie przebiegała jeszcze szybkiej i lepiej. Przede mną masa sportowych wyzwań i dużo więcej meczów niż to było w Kielcach.
– Wrócę jeszcze do turnieju w Stanach Zjednoczonych. Frekwencja była – delikatnie rzecz ujmując – taka sobie, ale po jednym ze spotkań mogłeś spotkać się z kibicami Korony. Miły obrazek.
– Mówiłem, że cząstkę Korony zawsze będę miał w sobie. Wiem, że kiedy będę miał czas, to będę przyjeżdżał do Kielc. To fantastyczne miasto ze znakomitymi kibicami. Już na rozgrzewce widziałem „żółto-czerwone” barwy. Fani coś do mnie krzyczeli. Po meczu podszedłem do nich, porozmawialiśmy. Chcieli ode mnie koszulkę, ale nie mogłem jej dać, bo to było moje pierwsze spotkanie. Też kapitalna pamiątka. Na innych spotkaniach nie brakowało polskich fanów.
– Śledzisz to, co dzieje się teraz w Koronie?
– Obejrzałem oba dotychczasowe sparingi. Do tego śledzę wszystko, co dzieje się wokół klubu. Zwykle następnego dnia, bo tutaj jest siedem godzin różnicy. Cieszę się, że w Kielcach pojawił się właściciel, który chce dla drużyny coś więcej. Nie boi się wyłożyć pieniędzy za dobrych piłkarzy. Jak czytałem, blisko 850 tysięcy euro za zawodnika, to gigantyczne pieniądze na warunki klubu. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że Korona zapłaci tyle za kogoś, to nigdy bym w to nie uwierzył. Do tego słyszę, że to może nie być ostatni tak mocny ruch. Trzymam kciuki za chłopaków. Kibice zasługują na coś więcej niż walkę o utrzymanie. Jacek Zieliński ze swoim sztabem potrafi robić cuda, zbudować zawodników. Wierzę, że jeszcze będą dwa, trzy transfery. Na pewno ciężko będzie zastąpić Mariusz Fornalczyka, który jest fantastycznym, nietuzinkowym graczem jak na nasze realia. Drugą rundę graliśmy tak dobrze w dużej mierze dzięki niemu. Jemu też mocno kibicuje. Jesteśmy w kontakcie. Wiem, że dobrze wprowadził się w nowy zespół. Wierzę, że to będzie następca Kamila Grosickiego w reprezentacji.
– Wracamy do Ulsan. Ostatnie trzy lata to mistrzostwo, teraz powtórki nie będzie, bo jest niższa pozycja i duża strata do lidera. Jak to jest odbierane?
– Da się odczuć, że tutaj jest olbrzymia presja. Ulsan zawsze walczy o najwyższe cele. Kapitalnie wygląda gablota pucharów. Przychodząc tutaj, dyrektor sportowy przyznał mi, że to okres przejściowy dla klubu. Drużyna została odmłodzona. Teraz jednak sprowadzono mnie i jeszcze jednego doświadczonego obrońcę. Teraz mamy 16 punktów straty do pierwszego miejsca, ale jeszcze dwa zaległe spotkania. Będziemy walczyć do ostatniej kolejki. Drugie miejsce jest dalej realne. Przed nami też Azjatycka Liga Mistrzów. Tam chcemy sprawić niespodziankę. Szkoda, że odpadliśmy z pucharu kraju na etapie ćwierćfinału. Mamy fajnego, ambitnego trenera, który jest dobrym człowiekiem. Podczas spotkań jest trochę szalony. Tutaj musi mierzyć się z presją wynikową. Kibice są przyzwyczajeni do sukcesów. Na treningach widzę olbrzymią jakość. Myślę, że w końcu ją przełożymy na mecze i zaczniemy grać na miarę oczekiwań.
– Dziękuję za rozmowę.
fot. Ulsan Hyundai FC