Katarina z Wołynia: zadzwonił do mnie brat i kazał nam uciekać, bo na Kijów spadają bomby - wKielcach.info - najważniejsze wiadomości z Kielc

Katarina z Wołynia: zadzwonił do mnie brat i kazał nam uciekać, bo na Kijów spadają bomby

Przeczytaj także

fot. Krzysztof Wróblewski

Katarina z Wołynia do Polski przyjechała wraz z pięcioletnią córką, starsza, 20-letnia, została na Ukrainie. „Zadzwonił do mnie brat i kazał nam uciekać, bo na Kijów spadają bomby” – powiedziała Ukrainka, która jest w zawansowanej ciąży i jej trzecie dziecko urodzi się w Polsce.

Katarina wraz z pięcioletnią córką mieszkała na wsi koło Kijowa, kiedy zadzwonił do niej brat.

„Kazał nam natychmiast się zbierać i uciekać, bo na Kijów spadają bomby. Do nas wtedy wojna jeszcze nie dotarła” – mówiła o początku wojny. Kiedy opowiadała o wielogodzinnej podróży do Polski, towarzyszyły temu łzy i płacz.

„Najpierw jechaliśmy samochodem brata, ale nie mógł nas podwieźć do samej granicy, więc później szliśmy pieszo. Potem szukaliśmy kogoś, kto mógłby nas podwieźć do granicy. Ostatni fragment drogi pokonaliśmy znowu pieszo. To był koszmar, ale w końcu udało się nam dotrzeć” – opowiadała.

Za ostatnie pieniądze kobieta wynajęła hotel w jednej z przygranicznych miejscowości.

„Ale na kolejny nocleg już nie było nas stać. Na szczęście skontaktowali się z nami znajomi. Powiedzieli, że w takiej miejscowości koło Kielc przyjmują uchodźców z Ukrainy i tam na pewno znajdziemy schronienie” – podkreśliła, nie mogąc ukryć łez.

Będąca w zawansowanej ciąży Katarina, wraz z pięcioletnią córką Mają, trafiła do Morawicy, gdzie w hostelu pod opieką władz gminy jest 29 uchodźców z Ukrainy.

„Jest nam tutaj bardzo dobrze, brak mi słów, aby podziękować za to wszystko, co nas tutaj spotkało. Wszyscy o nas dbają, mamy jedzenie. Nie brakuje nam naprawdę niczego” – zaznaczyła Katarina, która myślami jest z rodziną, która przebywa na Ukrainie. W Kijowie została jej 20-letnia córka.

„Tam cały czas są alarmy i spadające na miasto bomby. Córka boi się wychodzić z mieszkania. Nie można było kupić żadnego jedzenia ani leków, bo sklepy i apteki były zamknięte. Wszyscy byli w szoku. Ale teraz ludzie trochę ochłonęli i doszli do siebie. Sklepy co prawda zostały otwarte, ale są bardzo długie kolejki. Nie ma chleba, masła. Kolejki są także do aptek, bardzo ciężko jest dostać jakieś leki” – opowiadała o rzeczywistości mieszkańców Ukrainy Katarina, która jeszcze raz dziękowała władzom i mieszkańcom gminy za okazaną pomoc.

„Mamy tutaj wspaniałą opiekę. Naprawdę nie sądziłam, że nas tutaj tak serdecznie przyjmą. Ale cały czas myślę o córce, rodzinie i bliskich, którzy zostali na Ukrainie. Co oni tam muszą przeżywać. Bardzo się o nich boję. Niech ten koszmar jak najszybciej się skończy” – mówiła Katarina.

Autor: Janusz Majewski

Przeczytaj także